Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz gdzie są owe 45.000 franków, gdzie one są? — zawołał Kadrus głosem zduszonym.
— Ależ je masz, przecież nie uciekam! — odpowiedział ze śmiechem jubiler i wyliczył na stół piętnaście tysięcy złotem, a trzydzieści asygnatami.
— Poczekaj pan, zapalę lampę — powiedziała Karkontka. — Licząc po ciemku, można się łatwo omylić.
Istotnie, w czasie tej rozmowy ciemności stawały się coraz większe, zwłaszcza że ciężkie, czarne chmury przysłoniły całe niebo. Burza, która groziła już od paru godzin, nadeszła nareszcie i pierwsze grzmoty huczeć zaczynały.
Przy świetle lampy Kadrus przeliczył złoto i papiery, a następnie oddał wszystko żonie, która raz jeszcze wzięła się do liczenia.
Blask złota i widok cennych biletów bankowych robił potężne wrażenie, tak że małżonkowie byli jak zahypontyzowani.
Jubiler również ze swej strony sycił się ogniami, jakie rzucał brylant w świetle lampy. Błyski klejnotu odwracały jego uwagę od widoku burzy, która także błyskawicami rzucała po niebie swe oślepiające światła.
— I cóż, czy wszystko w porządku? zapytał jubiler.
— W porządku odpowiedział Kadrus — dajno pugilares, Karkontko, i worka poszukaj, — mówił dalej, zwracając się do żony.
Karkontka podeszła do szafy, wydostała jakiś skórzany worek i niemniej stary, zatłuszczony pugilares, do których schowała złoto i papiery.
— Aczkolwiek pan skrzywdziłeś nas — rzekł Kadrus — zechciej jednak zasiąść z nami do wieczerzy, którą panu proponujemy ze szczerego serca.
— Bardzo dziękuję — odpowiedział jubiler — jest jednak bardzo już późno, a ja muszę być dzisiaj jeszcze w Beaucaire. — To też dziewiąta dochodzi! Nie stanę w domu jak około jedenastej. Bądźcie więc zdrowi! A jeżeli wypadkiem ów ksiądz Bussoni kiedy znów was odwiedzi — nie zapominajcie