Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy ostatni przenikliwy jęk serca, bijącego się w metalowej ciaśni, przebrzmiał w przestrzeni, spostrzegłem słabe światełko, błyskające po przez okna klatki schodowej. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszedł przez nie człowiek, owinięty w płaszcz. Ręka moja nóż dzierżąca drżeć przestała momentalnie! Byłem gotów zupełnie, by uderzyć.
Człowiek płaszczem owinięty szedł prosto ku mnie. W miarę, jak się zbliżał, zdawać mi się zaczęło, że w prawej jego ręce dostrzegam jakąś broń. Zadrżałem, nie z obawy walki, lecz jedynie, by moja zemsta nie spełzła czasem na niczem. Gdy był już tylko o parę kroków oddalony, stwierdzić mogłem, że nie była to broń, lecz rydel.
Nie mogłem narazie odgadnąć, w jakim celu Villefort narzędzie to przyniósł ze sobą, gdy wtem, nie dochodząc do mnie, zatrzymał się, spojrzał dookoła, złożył jakiś przedmiot, do tej chwili pod płaszczem ukryty, na ziemi i zaczął kopać, gorączkowo wyrzucając ziemię.
Przyznam się, iż bez względu na straszną chwilę ogarnęła mnie ciekawość, co też człowiek ten zamierza ukryć w ziemi? Stałem więc bez ruchu, tłumiąc oddech, i czekałem. Zwolna zacząłem rozpoznawać że przedmiot złożony na ziemi był skrzynką, jakieś sześćdziesiąt centymetrów długą, ze dwadzieścia centymetrów szeroką i tyleż mniej więcej wysoką.
Czekałem, aż skrzynkę złoży w dół i ziemia ją przykryje. Szybko to zrobił, a potem nogami deptać zaczął grunt, dla zatarcia śladów swego czynu.
Wówczas rzuciłem się na niego i utopiłem nóż w jego piersi, te mówiąc słowa:
— Jestem bratem Bertuccia. Oto śmierć tobie, za mojego brata i za głód jego żony. Oto vendetta, którą mi zalecałeś!
Nie wiem, czy słyszał mnie. Zapewne nie, bo padł, nie krzyknąwszy nawet. Uczułem strumień gorącej krwi, która obryzgała moje ręce. Ta krew przywróciła mi przytomność. Oparłem się o drzewo, odpocząłem, a następnie zebrałem się do odkopania skrzynki, przyczem, po jej wydobyciu, dół z powrotem zasypałem, aby nikt nie mógł spostrzec, że coś ze sobą zabra-