wrogiem naznaczyło piętnem. Jakiś Manfred, Lara, czy Werner... jakiś nieszczęśnik wyzuty z ojcowizny, któremu los odebrał rodzinę, szczęście... a który cudem jakimś wydobył się z otchłani.
— Tak myślisz?
— Wyspa Monte Christo leży wśród morza Śródziemnego, skalista, niezamieszkała, pustynna. Jest więc schronieniem dla kontrabandzistów, tajemną przystanią dla korsarzy. Kto wie, czy zacni przemysłowcy ci nie opłacają haraczu za przytułek na wyspie?
— Myślę, iż jest to przypuszczenie trochę nazbyt fantastyczne.
— Mniejsza o nie. Kimkolwiek jest on, wszelako, kontrabandzistą, korsarzem, Larą, czy lordem Ruthwenem... przyznać musisz, moja matko, gdy go już widziałaś, że nie jst on człowiekiem przeciętnym, więcej... że jest człowiekiem niezwykłym! To też w salonach paryskich, sadzę, mieć będzie ogromne powodzenie.
— Ileż on też lat mieć może? — zapytała Mercedes, przywiązując widocznie wielką wagę do tego pytania.
— Trzydzieści pięć, do trzydziestu sześciu, conajwyżej.
— Więc jest tak młody?...
— Niewątpliwie. Opowiadał mi niejednokrotnie różne szczegóły ze swego życia. Otóż mówił bez żadnego namysłu: w tej a tej epoce miałem lat pięć, w tamtej dwadzieścia, jeszcze w innej — lat trzydzieści dwa... Porównywałem niejednokrotnie daty te — i nigdy nie zauważyłem najmniejszej w nich sprzeczności. Na zasadzie tych danych przeto, jestem niezbicie przekonany, że ma lat trzydzieści pięć, trzydziesty szósty. Prócz tego, czy zauważyłaś, matko, jak pełne życia są jego oczy?
Hrabina zwiesiła głowę, jakby przygnieciona ciężarem gorzkich myśli.
— Czy ten człowiek, Albercie, jest twoim przyjacielem, czy też tylko okazuje ci dowody przyjaźni? — rzuciła pytanie, wstrząsając się nerwowo.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/180
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.