Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Monte Christa — czy zechcesz łaskawie resztę dnia spędzić w naszym domu?
— Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł tu pozostać dłużej. Jednak wprost z podróżnej karety przybyłem do domu państwa. I nie wiem, nawet, gdzie mieszkam w tem mieście, w którem nigdy nie byłem?
— Zastrzegamy więc sobie dłuższe odwiedziny w przyszłości — powiedziała uprzejmie hrabina.
Monte Christo skłonił się tylko, nic nie odpowiadając, z jego twarzy jednak widać było, że zaprosiny przyjmuje.
— Panie hrabio — przemówił Albert — jeżeli pozwolisz, chciałbym choć drobnostkami ci się odwdzięczyć, za twe uprzejmości w Rzymie. To też zechciej przyjąć mój powóz, dopóki twe ekwipaże nie nadejdą.
— Dziękuję ci, vice-hrabio. Spodziewam się, że mój Bertuccio miał aż nadto czasu dosyć, od godziny dziesiątej zrana, by się postarać o powóz i konie.
W przedpokoju oczekiwał już na swego pana służący hrabiego, ten sam co w Rzymie, z zawiadomieniem, że konie czekają na dole.
— Panie vice-hrabio — rzekł przy pożegnaniu Monte Christo — nie proszę cię do siebie, bobyś znalazł mój dom naprędce tylko urządzony. Proszę jednak o wyznaczenie dnia, w którym zechcesz mnie odwiedzić, to wtedy będę już pewien, że nie uchybię przepisom grzeczności.
— Każesz mi dzień oznaczać, hrabio? O, jestem przekonany, że w pałacu swym mógłbyś choćby już dziś bal urządzić.
— Sądź jak chcesz — odpowiedział Monte Christo, — wchodząc po wyłożonych aksamitem stopniach do wspaniałego powozu...
Gdy hrabia wsiadł, konie ruszyły tak szybko, że Monte Christo nie miał możności zobaczenia, iż po za firankami salonu odjazdowi jego przyglądała się jakaś kobieca postać.
Gdy Albert wrócił do matki, zastał ją w buduarze, siedzącą w olbrzymim fotelu. Portjery były wszystkie opuszczone, to też prawie mrok panował w pokoju, dzięki któremu nie mógł