Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Urzędnik spojrzał na papier, który trzymał w ręku.
— Tak, to prawda: poczem mówi — i jak, czy zechcesz oddać mi te papiery?
— Nie mogę panie van Spennen. Te papiery nie są moje; oddano mi je jako depozyt, a ten jest świętym.
— Doktorze Korneljuszu — w imieniu Najjaśniejszych Stanów, rozkazuję ci otworzyć szufladę, w której zachowane są papiery.
I palcem wskazał ma trzecią szufladę kantorka stojącego obok kominka.
Rzeczywiście w tej szufladzie były te papiery.
— A więc się wzbraniasz? — mówi sędzia, widząc, ze Korneljusz stoi niewzruszenie — muszę widzę sam otworzyć.
I wyciągając szufladę w całej długości ujrzał naprzód z dwadzieścia cebul ułożonych starannie z etykietą, dalej za niemi plik papierów, które tam spoczywały w tym stanie w jakim złożył je nieszczęśliwy Korneljusz de Witt.
Urzędnik odpieczętował je, zdarł kopertę, pochłaniając chciwym wzrokiem pierwszą stronicę przez jakiś czas, następnie zawołał:
— Byliśmy więc dobrze poinformowani.
— Jakto? — zapytuje Korneljusz.
— Nie udawaj napróżno p. van Baerle i chodź z nami.
— Ja mam iść z wami?
— Tak, gdyż w imieniu Stanów aresztuję ciebie.
— Mnie aresztować! — zawołał Kornelijusz; lecz jakaż moja wina?
— To do mnie nie należy; usprawiedliwisz się przed twymi sędziami.
— Gdzie?
— W Hadze.
Korneljusz zdumiony, pocałował swoją mamkę, która straciła przytomność, pożegnał łkających służących i udał się za urzędnikiem, który odesłał go pojazdem do Hagi, jako więźnia stanu.