Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wówczas usiadłem przy niej, starając się ją rozgrzać mojemi pocałunkami. Nie mówiła do mnie ani słowa, tylko uśmiechała się tęskno.
O, była to dziwna noc! Zdawało się, że całe życie swoje przelała w pieszczoty, któremi mnie okrywała i namiętność tak dalece wzrosła we mnie pod wpływem tej febrycznej miłości, że pytałem się sam siebie, czy jej nie zabiję teraz, by już nie należała więcej do nikogo...
Miesiąc takiej miłości, a ciało i serce zamieniają się w dwa trupy...
Dzień zastał nas zbudzonych.
Małgorzata cała była wilgotna. Nie wyrzekła ani słowa. Od czasu do czasu, wielkie łzy płynęły jej z oczów, zatrzymując się na policzkach i świecąc jak brylanty. Jej ręce wyciągały się niekiedy, by mnie uścisnąć i opadały bezsilne na łóżko.
Była chwila, w której zdawało mi się, że mogę zapomnieć o tem, co się stało od czasu mego wyjazdu z Bougival i mówiłem do Małgorzaty:
— Czy chcesz jechać, opuścić Paryż?
— Nie — odrzekła, przerażona jakaś — byliśmy bardzo nieszczęśliwi, nie mogłabym już na nic ci się przydać, ale dopóki jedno tchnienie we mnie zostanie, będę niewolnicą twoich kaprysów. O którejkolwiek godzinie, zarówno we dnie jak w nocy, kiedy tylko zechcesz, przyjdź, należę do ciebie, lecz nie łącz więcej twej przyszłości z moją, byłbyś bardzo nieszczęśliwym i ja także.
— Będę jeszcze jakiś czas ładną dziewczyną, korzystaj z tego lecz nic więcej, nie żądaj — dodała.