— Wybacz, drogi — rzekła, podając mi rękę — lecz burzliwie powietrze źle działa na moje nerwy, nie to chciałam powiedzieć.
I ucałowawszy mnie, pogrążyła się w głębokiej zadumie.
Kilka razy podobne sceny miały miejsce; nie wiedziałem, gdzie ich źródło leży, bo nie spostrzegłem w Małgorzacie uczucia niespokojności o przyszłość. Nie mogła wątpić o mej miłości, bo ta codzień się powiększała, a przecież widywałem ją często smutną i nigdy mi inaczej nie tłomaczyła tego smutku, jak tylko cierpieniem fizycznem.
Lękając się, żeby się nie znudziła monotonnem życiem, proponowałem jej powrót do Paryża, lecz odrzucała zawsze tę propozycyę, zapewniając mnie, że nigdzie nie może być tak szczęśliwą jak na wsi.
Prudencya przyjeżdżała bardzo rzadko, lecz za to często pisywała listy, które zawsze wprawiały Małgorzatę w głęboką zadumę. Nie wiedziałem co robić.
Pewnego dnia, Małgorzata była w swoim pokoju. Wszedłem tam; pisała.
— Do kogo piszesz? — spytałem.
— Do Prudencyi, czy chcesz, żebym ci przeczytała list.
Czułem odrazę do wszelkich podejrzeń; odpowiedziałem więc Małgorzacie, że nie potrzebuję wiedzieć co ona pisze, a przecież byłem pewny, że ten list powiadomiłby mnie o prawdziwej przyczynie tego smutku.
Nazajutrz czas był przepyszny. Małgorzata zapro-
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/184
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.