Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma? Czyż ja cię kiedy opuszczę i czy będę mógł kiedykolwiek spłacić ci to szczęście, jakie mi dajesz. Niema co mówić, moja Małgorzato, kochamy się! Cóż więc nas reszta obchodzi?
— O, tak, kocham cię, mój Armandzie! — szeptała, zarzucając mi ręce na szyję. — Kocham cię tak, jak nie sądziłam, że można kochać. Będziemy szczęśliwi, będziemy sobie żyli spokojnie i ja wypowiem wieczyste pożegnanie temu życiu, którego się wstydzę teraz. Nigdy mi nie będziesz wyrzucał przeszłości, wszak prawda?
Łzy przyćmiły mi głos. Nie mogłem odpowiedzieć, tylko przycisnąłem do siebie Małgorzatę.
— A teraz — zwracając się do Prudencyi, rzekła głosem wzruszenia pełnym — opowiesz tę scenę księciu i dodasz, że go już więcej nie potrzebujemy.
Od tego czasu nie było już mowy o księciu. Małgorzata nie była tą samą dziewczyną, którą poznałem. Unikała tego wszystkiego, coby mi mogło przypomnieć życie, wśród którego ją znalazłem. Nigdy żona, nigdy siostra niema dla swego męża i brata tej miłości i starań, jakie ona dla mnie miała. Chorobliwa jej natura zdolną była do wielkich uczuć. Zerwała tak ze swymi przyjaciółmi jak i przyzwyczajeniami, ze swym językiem, jak i wydatkami. Gdyśmy wychodzili z domu na przejażdżkę małą łódką, którą kupiłem, niktby nie sądził widząc nas, że ta kobieta ubrana w białą suknię i duży kapelusz słomkowy, w proste okrycie jedwabne, zabezpieczające ją od wilgoci wody, jest tąż