Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, jakiś pan skromny — rzekła do mnie z uśmiechem, podając mi rękę.
— To nie dla mnie, lecz dla siebie.
Małgorzata zrobiła gest, który znaczył: Oh, już oddawna nie wiem, co to skromność!...
W tej chwili weszła Nina.
— Kolacya gotowa? — spytała się Małgorzata.
— Tak, pani, zaraz będzie.
— Ale — rzekła Prudencya — nie widzieliście mieszkania, proszę, pokażę go wam, panowie.
Wiesz, salon był przepyszny.
Małgorzata z początku towarzyszyła nam, później udała się z Gastonem do pokoju stołowego, zobaczyć, czy kolacya gotowa.
— O — zawołała głośno Prudencya, patrząc na etażerkę, a wziąwszy z niej figurkę z saskiej porcelany, dodała — nie widziałam u ciebie tej zabawki.
— Której?
— Pastuszka, trzymającego klatkę z ptakiem.
— Weź go sobie, jeśli ci się podoba.
— Ah, lecz boję się pozbawić cię takiej ozdoby.
— Chciałam ją dać mojej pokojówce, jest obrzydliwa, ale ponieważ ci się podoba, więc ją weź.
Prudencya patrzała tylko na podarunek a nie na sposób, w jaki był dany. Odłożyła figurkę na bok i poprowadziła mnie do buduaru, gdzie pokazując mi dwa portrety wiszące obok siebie, rzekła.
— Oto hrabia de G, który kochał się niegdyś szalenie w Małgorzacie i porzucił ją; nie znasz go pan czasem?