Strona:PL Ajschylos - Cztery dramaty.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zabójców rodziciela, bo — mord na morderce!
Twa dusza — tak powiedział — szczeznie, zginie marnie;
Ni wołu ryczącego, będą cię męczarnie
Na drogach twych ścigały! Oto jego słowa,
Wieszczące, jaki gniew się w łonie zmarłych chowa
I jakie spustoszenia rozsiewa ponure —
Że straszna mnie choroba połamie, że skórę
Ostrymi będzie szarpać zębami na sztuki,
Spoczwarzy dawne kształty. Nie koniec nauki:
Opadną mnie — tak wróżył — widma, Erynyje,
Z wylanej krwi ojcowskiej wrzący płód ożyje
I sen mi wszelki wydrze, albowiem me oczy
Zobaczą łysk ich paszczęk w najgęstszej pomroczy —:
Wyprawia je z pod ziemi niepomszczony bliski,
Ażeby nas skrytymi ścigały pociski,
By szczuły nas majaków rozpętaną sforą,
Do szału przywodziły mózg nasz trwogą chorą —
Że z miasta mnie głos ludu na nędzę wywoła!
A takim wywołańcom nie wolno jest zgoła
Kielicha tknąć — w ofiarnym gdy zechce obrzędzie
Wziąć udział, tejże chwili odepchnięty będzie:
Gniew ojca niewidzialny odtrąca zbrodniarza!
Przytułku nikt mu nie da; dola jego wraża,
Samotna, bez przyjaciół, wszelkiej czci daleka;
I śmierć go, pełna hańby i samotna czeka,
Acz umarł, będąc żywym... Oto wyrok nieba!
Tym wróżbom Loksyasza uwierzyć mi trzeba.
A choćbym i nie wierzył, dzieło spełnić muszę!
Zbyt dużo dzisiaj przyczyn nagli moją duszę:
Od Boga dany rozkaz i ten srom ojcoski,
Ohydny, i to jarzmo nieuchronnej troski.
Dopuścić wszak nie mogę, by ziomkowie moi,