Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zeszli się przy ołtarzu, gdzie jeszcze w popiele
Dogasało ognisko i kościelne sprzęty
Święte czekały w stosach na ogień nieświęty.
Jak skielety chudemi rękami pospołu
Grzebiąc, dostali kilka iskierek z popiołu,
I pracując piersiami słabemi, ognisko
Wydobyli na chwilę — jak na pośmiewisko.
Zwrócili oczy, gdzie się płomień żywiej pali,
Ujrzeli się, wzdrygnęli, padli i skonali:
Zgrozą widoku swego zabili się społem,
Nie poznali się z twarzy, lecz głód nad ich czołem
Wyrył: nieprzyjaciele.
Świat cały był stepem,
Z ludnego i pięknego milczącym i ślepym,
Bez pór roku, bez roślin, bez ludzi, bez czucia,
Trup, chaos powolnego żywiołów zepsucia.
Stoją gładkie rzek, jezior, oceanu tonie,
I nic się nie poruszy w ich milczącem łonie.
Okręty bez żeglarzów pośród morza tkwiły
Maszty ich kawałami padały i gniły.
I tonęły na wieki w spokojnych wód bryle;
Burze usnęły, fale spoczęły w mogile,
Bo nie było księżyca, coby je podźwignął.
Wicher w stęchłem powietrzu uwiązł i zastygnął.
Znikły chmury — to dawne ciemności narzędzie
Stało się niepotrzebnem... Ciemność była wszędzie!