Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV
JUŻ SIĘ Z POGODNYCH NIEBIOS...


Już się z pogodnych niebios oćma zdarła smutna.
Żeglarzu! ciągnij rudel, wiatrom podaj płótna,
Zmocnioną wczasem dłonią słone krajaj piany:
Otworem ci przestrzenne leżą oceany.
Niech umysłów nie chwieje burzliwość powodzi,
Towarzystwo nieliczne, kruchej słabość łodzi;
Wszak nie miał barki z dębu ni serca ze stali
Frygijczyk, co się pierwszy chytrej zwierzał fali,
A w zawody na złomnem puściwszy się drewnie,
Choć nań piekła i nieba dąsały się gniewnie,
W własnych dzielnościach ufny, śmiałych żądań pełny
Nieba i piekła zwalczył, złotej dostał wełny.
Nas kiedy w niższym stopniu śmiała chęć nie kładzie
Gdy nowe tworzym gmachy na nowej posadzie,
Gdy nasz trud równie wielki, cel równie szlachetny
Weźmijmyż z bohaterów greckich przykład świetny.
Im, pierwszy raz ojczyste rzucającym gniazda,
Nie stała się okropną tak daleka jazda:
Nam po wejściu do szranków możnaż drżeć z obawy
Gdy każdy trud zwalczony jest szczeblem do sławy?
Oni na wspólne dobro różne znieśli dary:
Ten siłę, ten wzrok ostry, ów dźwięki cytary.
My tak czyńmy, a wszystko torem pójdzie snadnym,
Wszak w niewielu brak darów, gorliwości w żadnym
Wszyscy chciejmy dokonać; dokona kto może,
Bo się nie równą miarą dzielą łaski Boże.
Lecz gdy ku wielkim sprawom pole się odkrywa,
Sama teraz nierówność mniej szkodzącą bywa.
Szczęśliwy, komu pierwsze wieńce się dostały: