Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

       220 Zosi tak wielkie na nim zrobiło wrażenie;
Nie odgadła wszystkiego, przecież pomieszana
Bawi gości, a z oczu nie spuszcza młodziana.
Wreszcie czas upatrzywszy, ku niemu podbiega:
„Czy zdrów? dla czego smutny?“ — pyta się, nalega,
       225 Napomyka o Zosi, zaczyna z nim żarty.
Tadeusz nieruchomy, na łokciu oparty,
Nic nie gadając, marszczył brwi i usta krzywił:
Tem bardziej Telimenę pomieszał i zdziwił.
Zmieniła więc natychmiast twarz i ton rozmowy,
       230 Powstała zagniewana i ostremi słowy
Poczęła nań przymówki sypać i wyrzuty.
Porwał się i Tadeusz, jak żądłem ukłuty;
Spojrzał krzywo, nie mówiąc ani słowa, splunął,
Krzesło nogą odepchnął i z pokoju runął,
       235 Trzasnąwszy drzwi za sobą. Szczęściem, że tej sceny
Nikt z gości nie uważał, oprócz Telimeny.

Wyleciawszy przez bramę, biegł prosto na pole.
Jak szczupak, gdy mu oścień[1] skróś piersi przekole,
Pluska się i nurtuje, myśląc, że uciecze,
       240 Ale wszędzie żelazo i sznur z sobą wlecze:
Tak i Tadeusz ciągnął za sobą zgryzoty,
Suwając się przez rowy i skacząc przez płoty,
Bez celu i bez drogi. Aż niemało czasu
Nabłąkawszy się, wkońcu wszedł w głębinę lasu
       245 I trafił, czy umyślnie czyli też przypadkiem,
Na wzgórek, co był wczora szczęścia jego świadkiem,
Gdzie dostał ów bilecik, zadatek kochania,
Miejsce, jak wiemy, zwane Świątynią Dumania.

  1. oścień = hak, bodziec, kolec. Porównanie przypomina ustęp o Dydonie w „Eneidzie“ (IV, 66—7), jak to zauważył Piotr Chmielowski.