Strona:PL Adam Mickiewicz - Konrad Wallenrod.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zasięgnąć rady, udzielić przestrogi.
Wychodzi z zamku, na równinę śpieszy;
Tak rozmawiając, nie pilnując drogi,
Błądzili kilka godzin w okolicy,
Blisko spokojnych jeziora wybrzeży.
Już ranek, pora wracać do stolicy,
Stają, — głos jakiś — skąd? — z narożnej wieży;
Słuchają pilnie, — to głos pustelnicy.
W tej wieży dawno, przed laty dziesięciu,
Jakaś nieznana, pobożna niewiasta,[1]
Zdala przybywszy do Maryji miasta, —
Czy ją natchnęło niebo w przedsięwzięciu,
Czy skażonego sumienia wyrzuty
Pragnąc ukoić balsamem pokuty, —
Pustelniczego szukała ukrycia,
I tu znalazła grobowiec za życia.

Długo nie chcieli zezwalać kapłani,
Wreszcie stałością prośby przełamani,
Dali jej w wieży samotne schronienie.
Ledwie stanęła za święconym progiem,
Na próg zwalono cegły i kamienie,
Została sama z myślami i Bogiem;
I bramę, co ją od żyjących dzieli,
Chyba w dzień sądny odemkną anieli.

U góry małe okienko i krata,
Kędy pobożny lud słał pożywienie,
A niebo wietrzyk i dzienne promienie.
Biedna grzesznico, czy nienawiść świata
Dotyla umysł skołatała młody,
Że się obawiasz słońca i pogody?
Zaledwie w swoim zamknęła się grobie,
Nikt jej nie widział przy okienku wieży

  1. Kroniki owych czasów piszą o wiejskiej dziewicy, która, przybywszy do Marienburga, żądała, aby ją zamurowano w osobnej celi i tam życia dokonała. Grób jej słynął cudami.