Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.2.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I by je łowić w zodyakach tonące,
Bellerofony wysyłała lśniące.

Życie się wtenczas przelewało hojnie
Nad ciasne brzegi wrzącej świata czary;
I ziemia z niebem w ustawicznej wojnie
Z Prometeuszów korzysta rabunku
I dzieli z niemi wieczność srogiej kary:
Aż w jakim długim, ciemnym obrachunku
Obie się strony zlały w pocałunku!

A z tych uścisków biegły nowe kształty,
Olbrzymie widma, pół-bogi, pół-karły,
I nowych wstrząśnień wulkaniczne gwałty
Kruszyły dzikich gigantów granity:
Aż się nareszcie w jeden proch roztarły
Te szalejące życiem Uranity,
A z mórz wytrysła tęcza Afrodyty.

Nastała cisza wschodzącej pogody,
Świat się już nagiął do harmonii duchów
I zaludniły się kastalskie wody
Orszakiem dziewic, co przy lutni złotéj
Nuciły pośród wiosennych podmuchów
Te pieśni, pełne pierwotnej prostoty,
Co echem ciemne ożywiały groty.