Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce później marszałek dał hasło do rozejścia się na spoczynek.
— Wyspać się trzeba! — mówił przybierając arcykapłańską minę — jutro wcześnie potrzeba wstawać.. Kiedy ty jeszcze spać będziesz, leniuchu — zwrócił się do Władysława — ja objadę wszystkie pola.
— I ja jutro rano wstanę! Zobaczy wuj — odparł Władysław całując go w ramię na dobranoc — tylko nie pojadę w pole, a zaproszę się na wczesną herbatkę do ciotki. — Mówiąc to spojrzał znacząco na Jadwigę.
— O ósmej już gotowa — odpowiedziała marszałkowa dając mu do pocałowania swą rękę — zobaczymy tego rannego ptaszka — dodała śmiejąc się — pewno zjawi się około dziesiątej... jak zwykle.
— Czy pani także tak rano pija herbatę? — zapytał Władysław Jadwigę ściskając mocniej niż potrzeba jej rękę ciekawy jestem kto prędzej się stawi w jadalnej sali?
— Oh! zobaczy pan, że ja! — zawołała dziewczyna i znowu spłonęła rumieńcem. — Ja bardzo rano zwykle wstaję, co dziennie sama przygotowuję kawę dla wujaszka i dziadunia. Dobranoc panu! Miłych snów! — I uśmiechnęła się figlarnie.
Gdy rozeszli się, kapitan odprowadził Władysława do gościnnego pokoju.
— Długo mówić z tobą dziś nie będę — rzekł gdy znaleźli się sami — to ci tylko powiem, że miałbym cię za fujarę, gdybyś sobie z dziewką nie dał rady... Płonie jak pochodnia. A choć ona tam nie bogata, to zawsze marszałkowa coś na posążek da... Miała-ci kochana siostrzeniczka ochotę wyswatać moją Jadwisię za naszego Józka,