Strona:PL A Scholl Najnowsze tajemnice Paryża.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rynarze na kanale Ourcq, dzielni, pracowici, zawsze na usługi gotowi, przepędzający całe życie na wodzie, podobnie jak ich bracia na Oceanie.
Niezwykłą to jest rzeczą, widzieć flisa z żona, trojgiem lub czworgiem dzieciaków sterujących na wielkim statku, przebywających śluzy, płynących z Mareuil, albo Mans, i przybijających do brzegu, na kanale Tempie. Karapata nie zna innego domu prócz swojego statku; rodzi się on na nim i na nim umiera. Trafiają się częstokroć siedmioletnie dzieci, które nogą na lądzie nie postały. Są one szczęśliwsze na statku, powiada ojciec Karapata, i mają dosyć czasu do poznania złośliwości ludzkiéj.
Gospodarz szynku pod Królikiem, mimo szacunku okazywanego dla Karapatów, nie gardził przecież gośćmi miejskiem, z Villette a nawet z Belleville. Trafiali się także między uczęszczającemu Trukcerowie, dzielni ludzie którzy z kapitałem 40 su, żyją z żoną i dziećmi. Przemysłowiec taki, kupuje pilśń w kształcie lichtarza wyrobioną, talerz i królika, łamie pręcik z pierwszego lepszego drzewa, i kładzie su na lichtarzu, który stawia znowu na talerzu. Jeżeli gracz potrafi pręcikiem od jednego razu zbić lichtarz z talerza, bez zrucenia pieniądza, wygrywa królika. Nie jest to tak łatwem jak się na pozór zdaje, bo widziano królika pięć lat zostającego u właściciela Trukera. Niekiedy oddają ci biedni ludzie swoje dzieci skoczkom publicznym, które na swych pryncypałów i rodziców zarabiać muszą.
Przy jednym z sześciu stołów znajdujących się w szynkowni pod Królikiem, siedział młody człowiek cery schorzałej i nędznej powierzchowności. Jego długie włosy spadały w nieładzie na zatłuszczony kołnierz surduta, nie można też było dopatrzeć koszuli ani na szyi, ani przy rękawach. Przed nim leżał kawał chleba, sera i stała szklanka piołonówki. Nikt nie wiedział jego nazwiska, bo zwykle mianowano go poetą. Śpiewał on o miłości, wiośnie, o bożku Panie i Dryadach, ale lenistwo i pijaństwo przywiodły go do żebractwa. Pewnego dnia odmówiono mu jałmużny, jął się więc kradzieży, a za nią rozboju.
— Tego wieczora Poeta jeszcze trzeźwy, siedział obok anioła stróża miejscowego, który miał zajęcie odprowadzać do domu pijanych. Niezadługo wszedł trzeci mężczyzna i zapytał Anioła stróża.
— Nie widziałeś dzisiaj wicehrabiego?
— Nie, panie Combalou, on tu jeszcze nie postał.
— Idę zjeść porcyą z ojcem Józefem, jeżeli zobaczysz wicehrabiego, to powiedz mu że mam do niego interes.
— Dobrze panie Combalou.
Poeta wzniósłszy^ oczy do sufitu, zaczął śpiewać swój utwór improwizowany dla nowo przybyłego.
— Ach jesteś tu łotrze zawołał Combalou, głodnyś i spragniony — złodzieju, oto masz uracz się pijaku, i powiedziawszy to, rzucił poecie sztukę dziesięcio susową.
Wkrótce po odejściu p. Combalou, zjawił się w szynkowni wicehrabia. Był to człowiek około pięćdziesiąt lat mający, ubrany w wytarty surdut który zawsze aż pod samę szyję zapinał. Chustka fularowa często przez niego wydobywana, oraz szylkretowa tabakierka, stanowiły resztki dawnej zamożności.
Otóż w samą porę przyszedłeś wicehrabio, rzekł — Anioł stróż, bo pan Combalou szukał tu ciebie.
— Combalou tu się znajduje?
— Obiaduje z ojcem Józefem w sali Karapatasów.
— To dobrze — odpowiedział wicehrabia, wychodząc dla widzenia się z p. Combalou.
— Co porabia ten człowiek — zapytał poeta.
— Och! jest to wielkie ladaco — powiedział Anioł stróż. Musiał doświadczyć jakichś niepowodzeń! że doszedł do takiego stanu w jakim dziś się znajduje. Miało to kiedyś powozy, bywał na wyścigach, i tykał żokei.
— Więc się zrujnował?
— Zapewne, kobiety doprowadziły go do tego, czém jest obecnie.
Należał on do tych wysokich... jak to nazywają glubów (klubów) do tych zebrań, gdzie się ma kobiéty dużo kosztujące. Niezadługo zaczął szachrować w karty z braku funduszów, lecz przyjaciele nie dali się oszukiwać, wypchnięto biedaka i teraz go dawni koledzy nie znają.
— Ach! westchnął poeta z pogardą.
— Otóż wicehrabia nie wiedział co począć, a nie będąc do niczego przydatny bez franka, teraz używany jest do interesów przez pana Combalou.
— Musi być bogaty ten pan Combalou?
— Nie wiadomo. — Utrzymuje on kantor stręczeń na ulicy Meslay, lecz gdyby policya nos tam wścibiła, toby miała wiele do czynienia.
— No, a wicehrabia nie ma żadnego stałego zatrudnienia?
— Gdzie tam — obrał sobie stan ojca domniemanego.

XXI.
Dalszy ciąg poprzedzającego.

— Co to jest ojciec domniemany? — zapytał poeta.
Zobaczysz jaki to stan nikczemny. Przypuśćmy, że pewnéj kobiecie trafił się wypadek. Wtedy nieszczęśliwa nie wie, jak nazwać swoje dziecię, bo ojcem może być człowiek żonaty, a jednak trzeba uprawnić dziecko, gdyż kobiéta owa jest dumną.
— Aha, teraz rozumiem odrzekł poeta, zapaliwszy fajkę i od czasu do czasu podnosząc szklankę z piołonówką.
— Wtedy szukają wicehrabiego, dają mu 50 nawet 100 fran; stosownie do stanowiska rodziców, a natenczas wicehrabia uznaje malca, który się odtąd będzie nazywać pan lub panna de Floustignac.
Poeta uderzył pięścią w stół desperacko.
— Niestety — gdybym pochodził z dobréj familii, toby mi się jeszcze na coś przydało!
Podczas tej rozmowy wicehrabia Floustignac odszukał p. Combalou jedzącego z ojcem Józefem. Józef był dzielnym człowiekiem z rodziny karapatów; jemu także przytrafiło się nieszczęście. Mając lat 25, w pewnej szynkowni zamięszany do bójki użył noża; lecz ponieważ w tej sprawie okazało się, że ani zawiść ani zemsta nim nie powodowały, przeto skazany został tylko na lat pięć dla odbycia pokuty w więzieniu. Po wypuszczeniu go z klatki, nie wiedział co ma przedsięwziąć; zjawił się wtedy fabrykant krawatów Suryper, który go znał podobno, lecz nie wiadomo gdzie i kiedy. Suryper rzekł do niego. „Słuchaj, dawni twoi towarzysze nie chcą