Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bo książę Andegawański na wszystko gotów, pogodził się z królem a niczego się nie obawia.
— A może do środy jaki wypadek przyjdzie nam w pomoc?....
— Być może... Wszak czekam od dnia do dnia, a jutro już wyjeżdżam do Monsoreau.
— Wyjeżdżasz pan?... — odpowiedziałam z wyrazem przestrachu a radości zarazem.
— Tak... właśnie jadę dla przyśpieszenia chwili, o której pani mówiłem.
— A jeśli we środę, w tem samem będziemy położeniu, cóż czynić wypada?...
— Cóż mogę przeciw księciu?... nie mając 4 prawa cię bronić, trzeba uledz konieczności.
— Ah! mój ojcze! — zawołałam.
Hrabia wzrok we mnie wlepił.
— Więc mię pani nienawidzisz?
— Ah! panie.
— Cóż mi masz do zarzucenia?..
— Oh! nic; przeciwnie.
— Alboż nie byłem przyjacielem pełnym poświęcenia, nic nie wymagającym bratem?
— Dałeś pan tego dowody.
— Czyż nie mam twoich przyrzeczeń?..
— Tak.
— Czym je kiedy przypominał?...