Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto wie, może jak Achilles w piętę raniony.
— Patrzaj!... i jego suknia poplamiona. Co mu się stało takiego?
— Może kogo zabił — rzekł Chicot.
— Na co?
— Dla wprawy.
Chicot w ucho się podrapał.
— Hm! hm! — rzekł.
— Nie odpowiadasz?
— Hm! hm! to wiele znaczy.
— O! Boże — rzekł król — co się tu dzieje, i jaka przyszłość mnie czeka!.. Szczęściem, że jutro...
— Dzisiaj, mój synu, zawsze mieszasz...
— Tak, prawda.
— A więc cóż dzisiaj?
— Dzisiaj będę spokojnym.
— Dlaczego?
— Bo tych przeklętych Andegaweńczyków wybiją.
— Tak sądzisz, Henryku?
— Jestem nawet pewny; oni tacy waleczni....
— Nie myślę, ażeby Andegaweńczycy byli tchórze.
— Zapewne; ale patrz, jak moi są silni... patrz na rękę Schomberga, co za muskuły.