Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nikami: Niech żyje Nelson! Niech żyje nasz wybawiciel! powtarzanemi przez sto tysięcy ust, olśniony widokiem tych różnokolorowych chustek poruszanych stu tysiącami rąk.
Jedna rzecz przecież zdziwiła go trochę, w pośród głośnej wspaniałości jego tryumfu, a mianowicie poufałość lazaronów którzy wdrapywali się na stopnie, na kozioł przedni i tylny królewskiego powozu, ciągnęli za harcab króla albo brali go za nos, nazywając kumem Nasone, mówili mu ty i pytali kiedy przyjdzie sprzedawać ryby do Margellina, albo jeść makaroni do San Carlo, na co stangret, lokaje i laufrzy nie zdawali się wcale zwracać uwagi. Daleko było do wspaniałości jaką przybierali królowie Anglii i szacunku otaczającego ich; Ferdynand tak się zdawał szczęśliwy tą poufałością, tak wesoło odpowiadał płaskiemi i grubijańskiemi wyrażeniami na wzór tych jakie mu były rzucane, tak silnie walił pięścią w głowę tych, którzy go za mocno ciągnęli za harcap, że stanąwszy u drzwi pałacu ambassady, Nelson nie widział w tej wzajemnej poufałości jak tylko uniesienie dzieci ubóstwiających ojca i słabość dla dzieci pobłażliwego ojca.
W ambasadzie nowy zachwyt czekał jego dumę.
Drzwi pałacu przemieniono w ogromną tryumfalną bramę, u góry jej był herb nowo nadany przez króla angielskiego zwycięzcy pod Abukir, z tytułem barona Nilu i godnością lorda. Po obu stronach umocowane były dwa złote maszty, podobne tym jakie wznoszą w dni świąteczne na Piazetta de Venise, a na końcu każdego powiewały długie wstęgi czer-