Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jakież to nieszczęście nastąpi, spytał kołodziej.
— O tem czarownica Nanno i sam Bóg wie tylko, rzekł Pezza, ale nieszczęście nastąpi, gdyż dopóki ja żyję, Franceska nie będzie żoną innego.
— Idź precz szalony!
— Nie jestem szalony ale odchodzę.
— To bardzo mądrze, mruknął don Antonio.
Michał Pezza postąpił ku drzwiom, ale w pół drogi wstrzymał się jeszcze.
— Zapewne dla tego z takim spokojem patrzysz na mnie odchodzącego, że liczysz na to iż lada dzień na twoją prośbę, twój kum Giansimone wypędzi mnie ze swego domu, tak jak ty mnie dziś wypędzasz ze swego.
— Co? spytał z zadziwieniem don Antonio.
— Wiedz o tem, żeśmy się już porozumieli, zostanę więc u niego tak długo, jak mi się podobać będzie.
— A nieszczęśliwy! krzyknął don Antonio, a jednakże mi przyrzekł.
— Właśnie tego przyrzeczenia nie mógł ci dotrzymać. Masz pełne prawo wypędzić mnie od siebie i nie mam ci tego za złe, bo jestem ci obcym, ale on nie ma tego prawa gdyż jestem u niego terminatorem.
— No dobrze! rzekł don Antonio wstając. Czy zostaniesz u niego lub nie, nic mnie to nie obchodzi; tylko ostrzegam cię, ponieważ grozisz mi zemstą, że jeżeli cię ujrzę w dzień lub w nocy, wałęsającego się koło mego domu, wiedząc nadto o twych złych dla mnie zamiarach, zabiję cię jak psa szalonego.
— Masz do tego pełne prawo, ale ja się na to nie narażę... a teraz namyśl się.