Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

winiątko z trochą bielizny, włożył czapkę kurjerską na głowę i gotował się do zejścia ze schodów.
— No cóż, nie pożegnasz się z Jowiszem? powiedział król.
— Nie śmiałem Najjaśniejszy Panie — odrzekł Ferrari.
— No pocałujcie się; czyż nie jesteście dwoma starymi przyjaciółmi i obydwaj w mojej służbie.
Człowiek i pies schwycili się w objęcia; obydwa czekali tylko pozwolenia królewskiego.
— Dziękuję Najjaśniejszy Panie, powiedział kurjer. I oddalał się szybko biegnąc na schody, aby powetować czas stracony.
— Albo się bardzo mylę, powiedział kardynał, albo też ten człowiek przy pierwszej zręczności dałby się zabić dla ciebie Najjaśniejszy Panie.
— Tak sądzę, myślę też o wynagrodzeniu go.
Ferrari znikł od dawna, kiedy król i kardynał zaledwie zeszli na dół ze schodów. Weszli do pokoju króla, tą samą drogą jaką wychodzili, zamykając za sobą wszystkie drzwi zostawione otworem.
Oficer służbowy królowej, oczekiwał w przedpokoju z listem Jej Królewskiej Mości.
— O! o! rzekł król spoglądając na zegar, o trzeciej godzinie rano! to musi być coś bardzo ważnego.
— Najjaśniejszy Panie, królowa widziała pokój oświetlony i sądziła że Wasza Królewska Mość nie śpi jeszcze.
Król otworzył list ze wstrętem z jakim zwykle otwierał listy swojej żony.
— Dobryś! powiedział przeczytawszy pierwsze