Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

San Felice spuścił głowę.
— Czyżbyś mię kochał mniej niż myślałem? wyszeptał.
— Nie, mój przyjacielu, zaczął Caramanico. Ty jesteś człowiekiem którego nietylko najwięcej kocham, ale szanuję najwięcej na świecie, dowodem tego, że pozostawiam ci jedyną cząstkę mego serca, która pozostała czystą i niezłamaną.
— Mój przyjacielu, mówił uczony z pewnem wahaniem, chciałbym cię prosić o łaskę i jeżeli moja prożba nie rozgniewa cię, będę szczęśliwym jeżeli się do niej przychylisz.
— Jaką?
— Żyję sam, bez rodziny, prawie bez przyjaciół; nie nudzę się nigdy, bo niepodobna znudzić się w obec tej wielkiej księgi natury otwartej przed oczami człowieka; kocham wszystko w ogóle: kocham trawę uginającą się rankiem pod ciężarem kropel rosy, jak pod ciężarem za silnym dla niej; kocham robaczki których szukałem gdyś ty przyszedł, kocham chrząszcza o złotych skrzydłach w których przegląda się słońce, moje pszczoły budujące mi miasto, mrówki zakładające rzeczpospolitą; ale nie przekładam jednej rzeczy nad drugą, i nie jestem przez nikogo czule kochanym. Gdyby mi wolno było zabrać twoją córkę do siebie, czuje to, kochałbym ją nadewszystko i może też ona widząc moje przywiązanie, pokochałaby mnie choć trochę. Powietrze w Pausilippe jest wyborne, widok z moich okien jest okazały; miałaby duży ogród do biegania za motylami, kwiaty za wyciągnieniem rączki, pomarańcze