został umieszczonym na dworze neapolitańskim, na stanowisku jakiego najdumniejsze jego marzenia nigdy nie dosięgały, połączył wszystkie usiłowania, aby zastąpić swego protektora, i w miłości królowej i w urzędzie pierwszego ministra, który zawdzięczał prędzej może owej miłości jak swemu stanowisku i zasłudze.
Pewnego wieczoru, San Felice ujrzał wchodzącego, nawet bez anonsowania księcia Caramanico.
San Felice zajęty był, w tym pięknym ogrodzie, który staraliśmy się opisać, zbieraniem świętojańskich robaczków, na których chciał za powrotem dnia, badać stopniowe opadanie światła.
Zobaczywszy księcia wydał okrzyk radości, rzucił się w jego ramiona i przycisnął do serca.
Książe na te oznaki radości odpowiedział zwykłą sobie uprzejmością, której smutne jakieś zaniepokojenie dodawało jeszcze żywości uczucia.
San Felice chciał go zaprowadzić na balkon, ale Caramanico zamknięty w swoim gabinecie od rana do wieczora, nie chciał pominąć sposobności odetchnięcia balsamicznem powietrzem pomarańczowego lasku, którego liście drżały mu po nad głową, łagodny chłód powiewał od morza, niebo było czyste, księżyc błyszczał na niebie odbijając swe promienie w zatoce. Caramanico wskazał przyjacielowi ławkę opartą o pień palmowy; obaj na niej usiedli.
Caramanico jakiś czas milczał, jakby się lękał przerwać spokoju całej milczącej natury, później z westchnieniem rzekł:
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/171
Wygląd
Ta strona została przepisana.