Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czył i już groźne otoczenie tworzyło się w około kawalera, gdy jakiś człowiek przedarł się przez tłum, uderzeniem nogą w piersi odrzucił Beccaja o dziesięć kroków, dobył szablę i zasłaniając sobą kawalera:
— A to szczególny jakobin! powiedział; kawaler San Felice, bibliotekarz J. K. Wysokości księcia Kalabrji, nie więcej! A więc, ciągnął dalej robiąc młynka szablą, czegóż chcecie od kawalera San Felice?
— Kapitan Michał! zawołali lazzaroni! Niech żyje kapitan Michał! on należy do naszych.
— Nie trzeba krzyczeć: Niech żyje kapitan Michał, ale niech żyje kawaler San Felice, i to natychmiast.
Tłum, któremu wszystko jedno wołać: Niech żyje ten! albo śmierć tamtemu! aby tylko krzyczał, jednogłośnie zawył: Niech żyje kawaler San Felice! Tylko Beccajo milczał.
— No, no, powiedział Michał, to nie powód że przed drzwiami jego ogrodu otrzymałeś bliznę, abyś nie miał krzyczeć: Niech żyje kawaler!
— A jeżeli mi się nie podoba krzyczeć, powiedział Beccajo.
— Niech ci się zdaje że śpiewasz, ponieważ mnie się podoba abyś krzyczał. A zatem, ciągnął dalej Michał, niech żyje kawaler San Felice, i to natychmiast, albo ci drugie wybiję oko.
I źrebił szablą młynka około głowy Beccaja, który zbladł bardzo, więcej z przestrachu niż z gniewu.