Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/693

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A zatem, już pan niemasz nic więcej do powiedzenia mi? — spytała księżna.
— Spełniłem dane mi polecenie — odparł młodzieniec — teraz winienem tylko złożyć moje najuniżeńsze hołdy Waszej książęcej mości.
Księżna nieoddawszy ukłonu Ernautowi, odprowadziła go wzrokiem aż do drzwi, a gdy się za nim zamknęły, rzekła tupiąc nogą.
— Mayneville, każ śledzić tego chłopca.
— Niepodobna, księżno — odrzekł tenże — wszyscy na nogach; ja sam nawet oczekuję wiadomego wypadku; dzisiaj nie czas robić co innego nad to co zamierzyliśmy.
— Masz słuszność, Mayneville, doprawdy jam chyba szalona, ale później...
— O później to co innego; skoro taka wola pani.
— Tak jest, gdyż równie jak i mój brat, mam tego człowieka w podejrzeniu.
— Podejrzany czy nie — przerwał Mayneville — zawsze jednak zuch, a takich teraz mało. Przyznać atoli wypada, że szczęście nam sprzyja; obcy, nieznany spada nam z nieba i wyświadcza przysługę.
— Nic nie szkodzi mój Maynevillu, chociaż w tej chwili zaniedbać go musimy, jednak później winieneś go mieć na oku.