Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I ty liczysz na ich obronę?
— Tak jest, na Boga!... tak — zawołał rozgniewany Henryk.
Chicot, czy też cień jego (gdyż nie lepiej w tym względzie powiadomieni niż sam król, musimy czytelnika pozostawić w wątpliwości), Chicot, powtarzamy, skupił się na fotelu, opierając pięty na jego brzegu, tak, że kolanami utworzył wierzchołek kąta wynioślejszy nawet nad swą głowę.
— No — rzekł — to ja mam liczniejsze wojsko aniżeli ty.
— Wojsko!... ty masz wojsko?..
— Dlaczego nie?..
— I jakież to wojsko?
— Obaczysz... Mam naprzód całą armię, którą panowie Gwizyusze organizują w Lotaryngii.
— Czyś oszalał?
— Nie, nie, prawdziwą armię, najmniej sześć tysięcy ludzi.
— Lecz z jakiego powodu, ty co się tak boisz pana de Mayenne, chcesz umyślnie szukać obrońców w żołnierzach pana Gwizyusza?...
— Bom umarł.
— Znowu żartujesz.
— Pan de Mayenne miał złość do Chicota,