— Na pana — odpowiedział drugi.
W tej chwili wszedł do pałacu jakiś wysoki mężczyzna, słyszał on ostatnie wyrazy tajemniczych przechodniów.
— Panowie — rzekł — przybywam w jego imieniu.
— A!... to pan de Mayneville — zawołał Poulain.
— Otóż!... mam tu znajomych — pomyśał Briquet i wykrzywił twarz tak, że się zupełnie zmienił.
— Panowie, jesteśmy już w komplecie, przystąpmy zatem do obrad — rzekł znowu głos, który się dał słyszeć najpierwej.
— A!... brawo — powiedział Briquet — otóż i drugi: ten to jest pan Marteau, mój prokurator.
I znowu wykrzywił się inaczej z nadzwyczajną łatwością, przekonywającą, iż wielce wprawny był w grę fizyonomii.
— Chodźmy na górę, moi panowie — rzekł Poulain.
Pan de Mayneville szedł pierwszy.
Mikołaj Poulain udał się za nim, następnie szli obtuleni płaszczami a na końcu Robert Briquet.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/181
Wygląd
Ta strona została przepisana.