Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! toś ty to uważał?... — rzekł Eustachy usiłując iść dalej.
Lecz Militor zapobiegł temu i znowu zastąpił mu drogę.
— Nie tylko ja, ale i wszyscy inni — mówił dalej Militor — patrzcie, jak się z was śmieją.
Śmiano się rzeczywiście, ale niewiadomo czy z nich, czy też z czego innego.
Eustachy poczerwieniał jak rozpalony węgiel.
— No, no, ojczymie, nie zasypiajcie sprawy — powiedział Militor.
Eustachy wyciągnął się jak tylko mógł i przystąpił do pana Carmainges.
— Utrzymują, mój panie — rzekł — żeś pan miał zamiar obrazić mię?
— Kiedy?
— Przed chwilą.
— Pana?
— Mnie.
— I któż to tak utrzymuje?
— Ten pan — odpowiedział Eustachy pokazując na Militora.
— To ten pan — rzekł Carmainges, dobitnie wymawiając wyraz „pan” — to ten pan, jest dudek.