Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kobiety uważałem za przedmiot, któremu miłość moję ofiarować mogłem.
— O! ho! a cóż w tej widzisz tak osobliwego?... — zawołał Joyeuse usiłując odzyskać wesołość, której go mimowolnie pozbawiło zwierzenie się brata. Strzeż się Henryku, zaczynasz prawić od rzeczy, ta kobieta chyba nie ma ani ciała ani kości?
— Bracie — rzekł młodzieniec gorączkowym uściskiem obejmując rękę Joyeusa, bracie — rzekł tak cicho, iż zaledwie jego tchnienie doszło ucha starszego brata; jak Bóg w niebie, nie wiem czy to istota z tego świata.
— Na papieża!... — zawołał tenże — przeraziłbyś mię, gdyby Joyeusa przerazić można.
I usiłując odzyskać wesołość — dodał:
— Lecz nakoniec, ona chodzi, płacze i bardzo dobrze całuje, sam mi to powiedziałeś, sądzę, mój przyjacielu, że to wcale niezła wróżba; ale jeszcze nie koniec, cóż dalej, słucham?
— Dalej, już mało co; poszedłem więc za nią, ale nie usiłowała bynajmniej unikać mię, zmienić drogę, lub coś podobnego, zdawało się nawet, że wcale o tem nie myśli.
— Gdzież więc ona mieszka?