jak jej piersi unosiły się wzdęte westchnieniami i łkaniem...
— Bracie, tyś nigdy jeszcze nie słyszał takiego jęku; nigdy ostre żelazo boleśniej nie rozdarło serca twojego!
Płacząc, całowała kamień z zapałem, który mię zgubił; łzy jej rozrzewniły mię a pocałunki do szaleństwa przywiodły.
— Ależ, dla Boga! to chyba ona sama była szalona — rzekł Joyeuse — alboż to kto w ten sposób całuje kamienie?.. alboż kto zalewa się łzami bez przyczyny?...
— O! jej łzy wyciskała jakaś niezmierna boleść, jej pocałunki na kamieniu składane, oznaczały głęboką miłość; niewiadomo tylko, kogo kochało, kogo opłakiwała, za kogo się modliła?
— A tego człowieka nie zapytywałeś?
— Owszem.
— I cóż ci odpowiedział?
— Że męża straciła.
— Alboż to kiedy żona tak gorzko opłakuje męża — powiedział Joyeuse — to mi dopiero piękna odpowiedź i ty na niej poprzestałeś?
— Musiałem, bo mi innej dać niechciał.
— A ten człowiek, cóż to był za jeden?
— Coś nakształt służącego, który przy niej mieszka.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/103
Wygląd
Ta strona została przepisana.