Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tał pocichu Edmund swego przyjaciela, zwieszając się mu nad uchem i wyrywając z głębokiéj zadumy.
— Cóż chcesz żeby mi się stać miało?... odpowiedział Gustaw; słucham, co mówicie.
— Ty się tu nudzisz, przyznaj.
— Ja! przeciwnie.
— O czemże myślałbyś teraz, jeżeli nie o Paryżu.... Nichecie?
— Otrzymałem dziś od niéj list.
— Co pisze?
— Chciałaby tu przyjechać.
— Czemużby nie?
— Żenowałaby mnie.
— A to w czem.
— Byłbym zawiele jéj oddany, zamało tobie.
— Jednego tylko sobie wytłomaczyć nie mogę, — rzekł Edmund.
— Czegóż to?
— Dla czegoż ty nie zaślubisz Nichetty?
— Nigdy!
— Czemuż nigdy? Kochasz ją, ona cię kocha, poszłaby w ogień za ciebie, Wiesz jakim szacunkiem, jakiem przywiązaniem prawie przejętą jest dla niéj, moja matka. — Gdybyś ją poślubił, gdyby została twoją żoną, — nicby w tedy nie przeszkadzało, aby przybyła tu do nas. Zobaczyłbyś, jak bylibyśmy szczęśliwi, Uszczęśliwiłbyś poczciwe stworzenie, a ręczę ci za to, iż w najuczciwszych i najpierwszych rodzinach nie znajdziesz dziewczyny z takiem sercem jak Nichettia.