Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Edmund zawdzięczać mi przynajmnièj będzie jedną, wielką radość!
Przy bramie spotkał swojego przyjaciela, który, jakeśmy to powiedzieli szedł do p. Devaux.
— Ona cię kocha, zawołał Gustaw... Nie zaślubi nigdy innego. Oto jej pierścionek. Poczynając od dziś dnia, jesteście zaręczeni. Miej nadzieję mój przyjacielu, miej nadzieję!...
I rzucił się w objęcia Edmunda.
Młody człowiek został prawie, z radości, przykuty do miejsca.
— Widziałeś się z nią? zapytał.
— Widziałem.
— I ona mnie kocha?
— Tak.
— I zgadza się na nasze małżeństwo?
— Tak, tak, powtarzam ci.
— Ah! Gustawie — niemyślałem że może być człowiek tak szczęśliwy i tak nieszczęśliwy naraz, jak ja dziś jestem.
I mówiąc to, Edmund ściskał znowu Gustawa.
— Co u djabła! ci panowie muszą mieć pomięszanie zmysłów, mówił jakiś otyły jegomość, który był niemym świadkiem téj sceny, a który nie mógł pojąć, że można tak bez ceremonji ściskać się na ulicy i zmuszać porządnych ludzi do schodzenia z trotuarów.

Koniec Tomu pierwszego.