Strona:PL A Daudet Jack.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Madu, pobudzony swojem opowiadaniem, byłby jeszcze chętnie dalej mówił, lecz myślał, że towarzysz jego śpi. W końcu Jack westchnął, tem długiem westchnieniem, które zdaje się pochodzić z bezgranicznych przestrzeni, jakie sama myśl w jednej sekundzie przebiega, i z głębi duszącej mary.
— Ty nie spać panie — zapytał Madu z cicha. Jeszcze ze mną rozmawiać!...
— I owszem, odpowiedział Jack.... tylko nie mówmy już o twoim brzydkim bębnie, ani o tej wielkiej miednicy z czerwonej miedzi.... To mnie zbyt przeraża.
Murzyn uśmiechnął się i rzekł dobrotliwie dziecinnym tonem:
— Nie, nie. Madu już nie mówić, teraz mówić ty... Jakże się nazywasz?
— Jack.... przez k... mamie na tem wiele zależy.
— Czy bardzo bogata twoja mama?
— Czy bogata... o tak, odezwał się Jack, rad że i on ze swej strony będzie mógł olśnić małego króla.... Mamy powóz, piękny dom na bulwarach, konie, służbę, i wszystko.... A zresztą zobaczysz pan, gdy mama przyjedzie mnie odwiedzić, jaka ona piękna. Na ulicy wszyscy na nią patrzą. Ma ładne suknie, bardzo ładne brylanty. Dobry przyjaciel ma słuszność, utrzymując, że jej niczego nie odmawia. Kiedy mama chciała przyjechać do Paryża, on nas tu przywiózł. Wprzódy byliśmy w Tours. Ładna to okolica. Mieszkaliśmy na Mail i często chodziliśmy na spacer na Królewską ulicę,