Strona:PL A Daudet Jack.djvu/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odbijająca się w tysiącach kropli płynącej wody, promieniał obraz Cecylii. Jakiż to wspaniały wdzięk, jaka piękność, jaka czystość! I pomyśleć tu, że gdyby zamiast zrobić go rzemieślnikiem, rzucić do wspólnego dołu, wychowano go i wykształcono; mógłby się stać człowiekiem godnym tej dziewczyny, mógłby pojąć ją za żonę, mógłby posiadać ten skarb na swoją własność. Ach! Boże.... wydał on ten krzyk zrozpaczonego gniewu, jakim wybucha rozbitek, walczący na próżno z tonią i widzący na kilkanaście kroków od siebie wioskę potokami słońca zalaną, na którem suszą się płótna wyciągnięte.
W tej chwili, kiedy skręcał na drogę do Olszyn, spotkał się twarzą w twarz z matką Salé, niosącą wiązkę drzew. Stara spojrzała na niego z tym złośliwym uśmiechem, z jakim rano mówiła te słowa: „Z pewnością teraz byś go nie chciała”. Wobec tego uśmiechu Jack zawrzał, a cała jego wściekłość, z którą nie wiedział co począć, bo gdyby ją w prostym zwrócił kierunku, musiałby dotknąć kogoś drugiego, istotę słabą i delikatną, która jedynie odpowiedzialną była za to nieszczęście — otóż wściekłość jego cała zwróciła się przeciwko okropnej babie.
— Ach! żmijo pomyślał sobie, teraz ja ci wyrwę twoje żądło.
Miał postawę tak straszną, że Salé, widząc go nadchodzącego ku sobie, zlękła się, rzuciła swój ciężar i puściła się do boru z szybkością starej