Strona:PL A Daudet Jack.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie wiedział, do jakiego stopnia usadowił się w tej sercu kobiety, nie wiedział, że wszystkie skarby świata nie mogłyby jej skusić do porzucenia go.
— Czy on nie wysiądzie? zapytywała Karolina sama siebie, coraz bardziej zaniepokojona. Nakoniec, wjeżdżając w aleję, kazał stanąć:
— Będę na ciebie czekał na dole, przy drodze. Nie siedź tam długo — dodał z rozdzierającem sercem i podłym uśmieszkiem.
— Ach! nie, nie, mój drogi, nie obawiaj się....
Powóz już był daleko, prawie przy kracie, a on jeszcze patrzał za nim. W pięć minut oparty o ogrodzenie parku, czekając, ujrzał swoją kochankę, idącą pod rękę z wysokim, szczupłym, wytwornym mężczyzną, trzymającym się jeszcze prosto, lecz którego sztywny chód zdradzał wiek podeszły. Kiedy ta para znikła, Argenton doznał wrażenia niezmiernej próżni. Widok skręcającej w aleję sukni Karoliny wydał mu się ironią, zgrozą, jak gdyby ktoś zdaleka w twarz go uderzył.
Wtedy rozpoczęły się dla niego okropne męczarnie..... Co oni tam z sobą rozmawiają?... Czy ją kiedy ujrzy?... I to ten szkaradny smarkacz sprawił mu te upokarzające udręczenia!
Usiadł na wydeptanym schodzie u drzwi, wiodących do zbytkownego parku, w którym Karolina znikła. Oczekiwał jej gorączkowo, ciągle zwrócony do kraty, patrzał w dziedziniec na sto-