wełniana czapka marynarska okrywała prawdziwie bretońską twarz, ogorzałą od morza, z maleńkiemi oczami, z bystrym wzrokiem, zaostrzonym drobiazgową i dokładną pracą.
— A co słychać u ciebie? zapytał Labassindre.... Klara, Zenaida, wszyscy jak się mają?
— Dzięki Bogu, zdrowi. Ach! ach! to nasz nowy uczeń. Miły chłopiec.... tylko nie wydaje się silnym.
— Silny jak wół, mój kochany, pierwsi paryzcy doktorzy ręczą za niego.
— Tem lepiej, gdyż rzemiosło u nas ciężkie. A teraz, jeżeli chcecie, pójdziemy do dyrektora.
Poszli długą aleją, wysadzoną pięknemi drzewami, która wkrótce zmieniła się na małomiasteczkową ulicę z białemi, czystemi i jednakowemi domami. Tu mieszkała część fabrycznych urzędników, majstrów i pierwszych rzemieślników. Inni zajmowali brzeg przeciwległy.
O tej porze panowała tu głęboka cisza; życie i ruch skoncentrował się w fabryce; i gdyby nie susząca się bielizna w oknach, rzędem ustawione doniczki z kwiatami przy szybach i krzyk kołysanych dzieci, wychodzący z otwartych drzwi, możnaby myśleć, że ta dzielnica była niezamieszkałą.
— Ach! chorągiew spuszczona — rzekł śpiewak, doszedłszy do drzwi warsztatów.... Narobiła mi ona nieraz strachu, ta święta chorągiew.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/298
Wygląd
Ta strona została skorygowana.