Strona:PL A Daudet Jack.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nigdy już nie mogła pomyśleć o dziecku bez zranienia serca.
Jack, jak gdyby wiedział, ile pod temi pocałunkami ukrywa się wstydu, niepewności i trwogi, wyrwał się jej i puścił ku schodom.
— Chodź, mamo. Pójdę mu powiedzieć, że się zgadzam.
Chybieni siedzieli jeszcze przy stole. Wszystkich uderzyła odważna i stanowcza mina wchodzącego Jacka.
— Proszę mi przebaczyć — rzekł do Argentona. Nie miałem słuszności, odrzucając przed chwilą to, coś mi pan przedstawiał. Teraz przystaję — i dziękuję panu.
— To dobrze — rzekł poeta uroczyście, nie wątpiłem, że po namyśle ulegniesz.... Rad jestem zatem, że uznajesz prawość moich względem ciebie zamiarów. Podziękuj naszemu przyjacielowi Labassindre, jemu to zawdzięczasz to szczęście. On ci otworzył podwoje przyszłości.
Śpiewak wyciągnął dużą łapę, w której zginęła mała ręka Jacka.
— Zgoda stary — rzekł on, zacząwszy traktować go jak oddawna znajomego sobie towarzysza, z którym pracował przy jednym warsztacie. Odtąd aż do wyjazdu ciągle mówił do Jacka tym familiarnym i gburowatym tonem, jakiego pomiędzy sobą w koleżeństwie używają robotnicy.
Przez ostatni tydzień Jack biegał ciągle polesie i drogach. Doznawał więcej niepokoju, niż