Strona:PL A Daudet Jack.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak! tak! ci ludzie mieli wiele zmartwienia. Nie można było jednak tego poznać po ożywieniu i wesołości doktora w Olszynach. Być może, że wpływał na niego grok Karoliny, ciemny, mocny, który pani Rivals, gdyby go była zobaczyła, nie omieszkałaby pewnie wodą rozjaśnić. Bądź co bądź, poczciwiec nie nudził się u Paryżan, po kilka razy powstawał mówiąc: „Jadę do Ris, do Tigery, Morsang...” i ciągnął dalej swoje opowiadanie, dopóki niecierpliwiący się koń nie zaczął bić kopytami u furtki. Wtedy doktór zrywał się pośpiesznie, żegnał poetę i zatrwożoną o swego chorego Karolinę, powtarzając zawsze tęż samą radę:
— Spraw mu pani jaką rozrywkę.
Rozrywkę!
Już nie wiedziała, czemby mu uprzyjemnić. Oboje spędzali czas na obmyślaniu potraw i wyjazdach do lasu, zabierali z sobą jedzenie, siatkę do łapania motylów, pliki dzienników i książek. Mimo to on ciągle się nudził.
Kupił sobie łódkę, lecz to było jeszcze gorszem. Zmuszeni sam na sam siedzieć śród Sekwany, nic do siebie nie mówiąc, zanurzali tylko wiosła, ażeby się czemś zająć i upozorować swoje nieprzerwane milczenie. Wkrótce łódka, przywiązana między sitowiem u brzegu, napełniła się wodą i spadłemi liściami.
Potem, opanowały poetę jeszcze dziwaczniejsze fantazye: zaczął naprawiać mury, urządzać zewnętrzne schody do wieżyczki i włoski taras,