Strona:PL A Daudet Jack.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dentami jakiegoś urojonego królestwa, do którego nie mieli nigdy się dostać?
Nie tylko w Paryżu można widzieć podobny pogrzeb — króla Dahomeyu prowadzonego na cmentarz przez rzeszę cyganów.
Dla dopełnienia smutku tej opłakanej ceremonii padał bezustannie deszcz, drobny, gęsty, zimny, jak gdyby fatalizm zimna prześladował królewicza aż do ziemi, w której miał spocząć. Niestety! tak, aż do ziemi! Gdy bowiem postawiono trumnę, Moronval powiedział mowę. Był to prawdziwy potok oklepanych, przesadnych i zimnych wyrazów, które nie mogły cię ogrzać mój biedny Madu. Mulat mówił o cnotach, o wielkiej intelligencyi nieboszczyka, zapewniał, że kiedyś stałby się wzorem monarchów, i zakończył swoją pogrzebową oracyę wykrzykiem pospolitej, zwykle w podobnych razach używanej pochwały: „To był człowiek!” zawołał z przesadą.
To był człowiek.
Tym, którzy tę małpowatą figurkę, pociągającą i sympatyczną, tę dziecięcą fizyognomię i przeciągłą wymowę znali w zbydlęconem służalstwie, słowa Moronvala wydały się, o tyle bolesne, o ile komiczne.
Jednakże pośród fałszywych łez, wylanych nad grobem Madu, było jedno prawdziwe uczucie, szczera boleść Jacka. Śmierć kolegi wywarła na nim wielkie wrażenie, Mała czarna twarz, tak