Przejdź do zawartości

Strona:PL A Daudet Ewangelistka.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podprefektury, zarazem stangretem, i mężem Sylwaniry, ale to ostatnie w tak drobnej części, iż nie warto wspominać.
Berryszonce trudno było się zgodzić na to małżeństwo. Od czasu swego wypadku w Bourges, najpiękniejszy człowiek na ziemi, nie zdołałby w niej wzniecić chęci ku sobie; najmniej zaś Roman mały; chuderlawy, jąkała, o głowę niższy od niej, z cerą jajecznicy na oliwie. Przybył on z Senegalu, gdzie wyszedłszy z marynarki, służył u gubernatora za ogrodnika.
Ale państwo sobie tego życzyli; zresztą był to człowiek bardzo dobry, potulny, zręczny do każdej roboty. Umiał pięknie układać bukiety wielkie jak drzewa i bardzo był pomysłowy w zabawianiu dzieci. Tak czule i tak długo przewracał oczyma, iż zrobiwszy wszystko co mogła, dla odstraszenia go od siebie, aż do wyznania mu swego przejścia z uczniem artylerzystą, Sylwanira zgodziła się nakoniec.
— Niechże tak będzie jak sobie życzysz, mój biedny Romanie, ale co prawda... wzruszając ramionami zdawała się mówić: „osobliwa myśl przyszła ci do głowy...”
Odpowiedzią Romana, była jakaś namiętna a niezrozumiała plątanina słów: przysięgi wiecznego przywiązania i krwawych zamachów na całą artyleryę. „Cré cochon!” Było to jego przysłowie, nałóg od którego nie mógł się odzwy-