Mała mieścina Sarlande leży w Sewennach, w głębi wązkiej doliny, zewsząd otoczonej górami, niby murem obronnym. Gdy słońce nad nią zaświeci jest to piec ognisty, gdy wiatr północny zawieje, to — lodownia...
W dzień mojej podróży wiatr taki szalał od rana i chociaż to było wiosną, Chudziak, usadowiony na szczycie dyliżansu, czuł się, wjeżdżając ku wieczorowi do miasta, zziębnięty do szpiku kości.
Ulice były ciemne i puste... Na placu broni, kilka osób oczekiwało powozu, przechadzając się tam i napowrót, przed słabo oświetloną stacyą pocztową.
Ledwie zeskoczyłem z mojego wysokiego siedzenia, kazałem się bezzwłocznie, zaprowadzić do kolegium, chcąc co najprędzej objąć mój urząd.
Kolegium było położone niezbyt daleko od placu. Przewędrowawszy dwie czy trzy ponure ulice, przewodnik niosący moją walizkę, zatrzymał się przed ogromną kamieni-