Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czając oczy, — czy pan się nam nie da słyszeć?... Ja wiem że pan jest poetą.
— I dobrym poetą! — dodał ten niedyskretny Jakób. Co do mnie, łatwo możecie sobie wyobrazić, że nie miałem najmniejszej ochoty deklamować poezyi w przytomności tych Amalecytéw. Może jeszcze — gdybym miał tylko Jakoba i Kamillę przed sobą, ale w całem tem towarzystwie! To też z zupełną swobodą odpowiedziałem:
— Przepraszam panią, na dzisiejszy wieczór, nie zabrałem z sobą mojej liry.
— Nie zapomnijże przynieść ją następnym razem rzekł mi Pierrotte, który wziął tę przenośnię dosłownie. Ten poczciwiec był szczerze przekonany, że miałem lirę, na której grywałem, tak jak jego subjekt na flecie. Nie darmo uprzedzał mię Jakób że mnie prowadzi do oryginałów.
Około jedenastej podano herbatę. Panna Pierrotte krzątała się po salonie, podając nam cukier, dolewając śmietanki z uśmiechem na ustach. Teraz ujrzałem jej czarne oczy. Ukazały mi się błyszczące i sympatyczne, potem zakryły się znowu rzęsami... Wówczas to spostrzegłem, że w pannie Pierrotte byty dwie istoty zupełnie od siebie różne: