Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce ucieszone dziatki ujrzały przed sobą wystawę cukierniczą, a następnie wszyscy weszli do cukierni.
Tłum kupujących był tak wielki, że nasze dziatki zaledwo za matką wcisnąć się do cukierni zdołały. Najwięcej było tam dzieci. Matka podeszła do stołu, wskazała żądane ciastka, a w krótce potem oddała do niesienia najstarszej dziewczynce sporą ich paczkę, wiszącą na cienkim sznureczku.
Kiedy wyszli z cukierni, wprost przed nimi ukazał się prześlicznie zarosły bulwar, świeżością i cieniem wabiący ku sobie. U wejścia mnóstwo osób wzajemnie się wymijało. Jedni wychodzili stamtąd, drudzy wchodzili.
Kiedy matka z dziećmi znalazła ławeczkę wolną i usiadła na niej, wtedy chłopczyk, stanąwszy przy matce, odezwał się:
— Mamo, mamo, ja mamie coś powiem.
— Mów, mój Jasiu; byleby to, co powiesz, było ciekawe albo rozumne.
— Rozumne to nie, ale ciekawe, ciekawe bardzo.
Dziewczątka zbliżyły się ku braciszkowi, a Jaś tak dalej mówił:
— Czy mama widziała w cukierni tego chłopczyka, co stał niedaleko mnie, wzrostu trochę wyższego, w granatowem ubraniu, ponsowym pasem przepasanego?
— Nie, nieuważałam — rzekła matka.
— A ja widziałam, widziałam!... — wykrzyknęła starsza dziewczynka — miał czapeczkę okrągłą, bez daszka, z zatkniętem piórem pawiem. Wyszedłszy z cukierni, pojechał z matką w ślicznym powoziku.
— Aha, aha, ten sam — przerwał Jaś. — Otóż on, kiedy