Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że choć i bez tego pałasz mój był ładny, nabierał jeszcze więcej wartości w moich oczach przez to, że pochodził z tak daleka.
Cieszyłem się nim bardzo i z dumą dźwigałem przy boku, gdy mnie wyprowadzono na przechadzkę, a jak na szczęście często się to zdarzało, bo było właśnie lato. Wszyscy moi znajomi rówieśnicy podziwiali tak ładny przedmiot, a jak później, niestety! się przekonałem — i nieznajomi zdaleka na niego z zazdrością spoglądali.
Przezorna moja matka, ażebym pałasza nie popsuł lub nie zgubił, nie zostawiała go ciągle w moich rękach, i kiedy nabawiłem się nim już dosyć, kazała go sobie oddawać i chowała wysoko na szafie, tak, że bez woli i wiedzy starszych, nawet gdybym się wspinał po stołku, nie mogłem go stamtąd dostać. Rozsądna to była przezorność i dobra moja matka miała widać przeczucie tego, co mię niedługo spotkać miało.
Pewnego dnia, po obiedzie, bawiłem się sam jeden w sieni domu, w którym mieszkaliśmy. W tem zbliża się do mnie znacznie, bo może dwa razy odemnie starszy, nieznajomy jakiś chłopiec i zaczyna ze mną rozmowę. W tym wieku znajomość łatwo się zawiera, każdy kto się do nas odezwie, staje się już naszym znajomym, a rozmowa tego chłopca była dla mnie tem bardziej ponętną i zajmującą, że zaraz po pierwszych słowach zaczął mówić o moim ładnym pałasiku. Jak mi wyznał, widział go u mnie na spacerze, podobał mu się bardzo, ale, dodał następnie, brakowało mu jeszcze jednej rzeczy.
Zdziwiłem się nieprzyjemnie, bo mi nigdy przez myśl nie przeszło, żeby mojemu pałaszowi mogło czego brakować.