Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak ozwał się stary człowiek, który przyszedł z piłą, a teraz, piłę postawiwszy w kącie izby, zdjął siermięgę i na ławie za stołem usiadł.
— Matko! — zawołał do starej — hej matko! pół sążnia drzewa dziś spiłowałem, wieczerza mi się należy!
Stara gderząc i gniewając się za przypomnienie o wieczerzy, zaczęła na trójnóżku skwarzyć kawałek słoniny, a Jaś, zsunąwszy się ze stołka, pociągnął ją z lekka za fartuch.
— Kto to taki? — zapytał, wskazując głową starego.
Baba zaśmiała się znowu tak, że usta jej rozciągnęły się od ucha do ucha.
— Aha! ciekawy jesteś mój paniczyku! No, chodź tu do mnie, zanim słonina uskwarzy się, opowiem ci wszystko: co my za jedni i do czyjej to chaty razem ze śniegiem spadłeś.
Objęła Jasia ramieniem, przytuliła go mocno do siebie i pochylając się nad nim, opowiedziała, że ona sama pochodziła ze szlacheckiej zagrody i młodą będąc, sługiwała po dworach za pokojowę lub praczkę, jak się zdarzyło. Potem wyszła za tego starego, tylko, że nie był wtedy wcale starym. Cieślą był dostatnim a porządnym. Ale nieszczęścia różne im się przytrafiały, na starość nic sobie zebrać nie mogli, a odkąd jedyną córkę wydali za garncarza, mieszkają przy dzieciach. Stary, choć stary i cieślą już być nie może, pracuje przecież, do piłowania drzewa najmuje się, aby tylko u córki i zięcia na łaskawym chlebie nie siedzieć.
— Oni i sami ubodzy... — dodała.
— Oni ubodzy?! — tonem zdziwienia zawołał Jaś.
— A pewno — odrzekła stara; my tu wszyscy ubodzy. Myślicie paniczu, że z lepienia garnków i piłowania drzewa po