Wandzia jechała z mamą do Warszawy i cieszyła się niezmiernie, tem bardziej, że na samem wyjezdnem dobry i bogaty wujaszek dał jej całe sto złotych, ażeby sobie kupiła to, co jej się najlepiej podoba.
Nigdy jeszcze tyle pieniędzy nie miała: zdawało jej się więc, że ma w ręku niewyczerpane skarby, i przez całą drogę nie dawała matce pokoju, radząc się, na coby je obrócić. Matka słuchała jej wszystkich projektów z uśmiechem i odpowiadała na pytania dziewczynki jednem słowem:
— Zobaczymy.
Kiedy wreszcie wjechali do miasta, Wandzia nie mogła się dość napatrzeć wspaniałym domom, kościołom, pałacom, i porównywała z nimi dworek rodziców, nizki, skromny, z gankiem, na dwóch filarkach opartym, na którym stały ławki drewniane, gdzie siadano nieraz po obiedzie.
Do Warszawy przyjechały z matką już nad wieczorem. Nazajutrz, kiedy wyszły na miasto i dziewczynka zobaczyła