Strona:PL Światełko. Książka dla dzieci (antologia).djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż tam? zapytała pani Bolecka.
— A dobrze, proszę pani — mówił żołnierz. E, albo to była bitwa: jakby głupi drażnił kijem psa w budzie, pies wyskoczył i łydki mu oberwał. Podlazło tych robaków pod twierdzę wszystkiego dwa tysiące; to téż gdy armaty nasze kilka razy dmuchnęły, my z karabinów kropnęliśmy kulami a jeszcze pan jenerał z boku na pomoc przyszedł i trzepać zaczął, nieprzyjaciele tak zmiatali, że się w plecy bili piętami.
— Gdzie mąż mój?
— Właśnie mnie przysłał, ażeby pani ze służącemi zabrała wszystkie szarpie, bandaże i przyszła do wałów, bo jest dużo rannych, swoich i cudzych.
Pani Bolecka przywołała służące i wziąwszy opatrunki, wyszła spiesznie. Ponieważ w domu nikt nie został, Zenonek podążył za matką. Na dziedzińcu dostrzegł bojaźliwie wyglądającego z za węgła Tadzia.
— Bądź zdrów — zawołał — do niego — idę na wojnę!
— Oddaj mi mą zbroję — pisnął płaczliwie Tadzio.
— Oddam, jak zwyciężę — rzekł wyniośle Zenonek — i pobiegł.
Słońce nie dobiegło jeszcze do południa, ale rozrzucało już gorące promienie z nieba, na którem nie uczepiła się ani jedna chmurka. Tylko z ziemi wznosił się i przyćmiewał światło pogodnego dnia szary obłok dusznego dymu prochowego. W twierdzy panował ruch niezwykły: ustawicznie przebiegali na koniach posłańcy, wchodziły i wychodziły roty wojska, przy armatach uwijały się gromadki żołnierzy, wieziono lub niesiono rannych. Gdy pani Bolecka z synem mijała