Przejdź do zawartości

Strona:PL Świętochowski - My i Wy - Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych. R. 6, 1871, no 44.pdf/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czeństwo, który już zaczyna być zgubnym, nie chcą oddać cugli młodszym, przybywającym, ze świeżością sił i lepszem pojęciem potrzeb? Cóż powiedzieć, gdy starsi zamiast usunąć się z pola, na którem już nic zrobić nie mogą, stoją na niem upornie opóźniając postęp przekonań i wlewając w społeczeństwo tę martwotę, która im już tylko z całego życia pozostała? Naturalnie wtedy wywołują oni nietylko opór, ale nawet potępiające sądy o swéj działalności, któréj w porę nie umieli przerwać. Szkody, które robią przy końcu swego zawodu, każą nieraz zapominać o dobrodziejstwach przy jego początku. W życiu społeczeństw są zawsze pewne chwile, w któréj pokolenia jak warta zmieniają się nawzajem. Szczęśliwy ogół, około którego straż zmienia się regularnie, nieszczęśliwy i źle strzeżony gdy starych i znużonych długiem czuwaniem gwardzistów, nie zastępują nowi. W obowiązkach ludzi którzy stanęli do przewodniczenia drugim, leży nietylko powinność spełniania swéj władzy sumiennie, ale także złożenia jéj w porę. Każdy organizm ma swoją chwilę, od któréj przestaje być czynnym.
Wy wszyscy którym już tylko siwizna i zmarszczki pozostały na obronę zdań własnych, pamiętajcież na Boga, że i słońce ma swoje południe. Czyż chcecie swój zachód przeciągnąć dla tego, ażeby wschód jak najpóźniéj nastąpił? Czyż jeszcze będziecie się upominać o to, że niesprawiedliwie potępiamy Was? Czyż kiedy Wy, jako ludzie rozważni, doświadczeni, chłodniejsi, wystąpiliście do nas, już nie mówię z słowami pochwały, ale przynajmniéj szczerej sympatyi i zgody? Czyż w działaniu naszem uznaliście nas jako cyfrę którą wciągnąć należało w rachunek ogólny? Czyż uznaliście w nas ludzi, którzy chcą i są zdolni pracować obok z Wami? Nic nie zrobiliście z tego wszystkiego, a skarżycie się teraz żeśmy się sami o swoje upomnieli, źle mówię: żeśmy się Wam pamiętać kazali. Przypuściwszy, że wasza rola jeszcze nie skończona, dla czegożeście nam wszelkiéj zaprzeczali? Czy myślicie żeście wy tylko zaarendowali honor, miłość dobra, poczucie piękna? Czy sądzicie, że młodéj piersi wszystko to obce, że serce nasze nie drga, imaginacya się nie zapala, umysł nie poddaje, a z oczu łzy nie płyną, że nie cierpim, nie kochamy — a tylko nienawidzim plwając na wszystko szyderczo?
Rezerwując sobie swobodę zdania, nam odmówiliście prawa głosu. Powiedzieliście: usta ich wymawiać mogą tylko wyrazy niemego uwielbienia, a nie samodzielnego sądu. I dziś skarżycie się, że te usta wygłaszają na was tu nowe wyroki? Gdzie logika? Uzbrojeni pancerzem tak silnéj powagi i mądrości, czyż powinniście przyznawać się do tych mrówczych ukąszeń? Smutna kolej — smutna chwila rachunku z tymi, którym się zawsze istnienia zaprzeczało. Gdybyście byli odrazu coś ustąpili ze swojéj wielkości, gdybyście zgodzili się na to, że i nam wolno przyjąć udział w zadaniach któreście dotąd sami spełniali, bylibyśmy dotąd lepiéj sobie znajomi, możebyście nauczyli się bezstronności, zapału, ruchu, śmiałości pragnień, a my skorzystali z Waszéj pomocy i doświadczenia. Powiadacie, że szanujemy swoje stanowisko, że trzymamy się ławą. Fakt pierwszy jest konieczném następstwem odrębności naszych poglądów i waszéj śmiesznej dumy, W saméj zaś istocie zarzut niesprawiedliwy. Izolowaliście nas, a nie myśmy się odosobniali. Przejrzyjcie karty naszych pism, naszych artykułów, a znajdziecie się na każdéj stronnicy i przebóg! znajdziecie wyrazy słusznego uznania daleko częściéj niźli chcecie przyznać. Ale otwórzcie karty wasze i pokażcie coście na nich zrobili dla nas? Dość aby nazwisko nasze rykoszetem choćby przyczepiło się do jakiéjś sprawy, aby na nią rzucić anatemę w waszych oczach. Nie ma pardonu, nie ma oszczędzenia, gdzież była miłość którą w sercach nosicie? Patrzyliście na to mówiąc: jutro się obali. Ale nie stało się tak, czujemy się na siłach, zmężnieliśmy i — wygramy! Lecz wróćmy do rzeczy. Idziem ławą... a czy nie jest to na nasze tylko przeniesienie formy waszych własnych stosunków? Zapewnie, że pokrewieństwo dróg i celów łączy nas z sobą, ale czyż to jest trzymanie się ławą? Czyż to jest widok waszego połączenia, w którem wyglądacie jak nieruchome, okryte skorupami i zbite w jedną wyspę małże? Żyjący na dnie morza które się życiem społecznem nazywa, nieświadomi niczego co się na jego powierzchni rozgrywa, znajomi śmiałym żeglarzom tylko z swego wiecznego snu, i z tego że się od czasu do czasu jakiś bystro płynący statek o Wasze nieruchome mosty rozbija. Chcecie być kompasem ludzkości i oskarżacie gronko ludzi biegnących wspólnie do jednego celu o to, że się ławą trzymają? Spojrzcie tylko choć pobieżnie na swoją falangę, która jak mur chiński broni wstępu każdéj nowszéj myśli — a z pewnością między sobą znajdziecie tę solidarność bezcelową, tylko związkami pobocznemi utrzymującą się, którą nam przypisujecie. Wy znacie bardzo dobrze prawdę, którą na monecie belgijskiéj wypisują, że l’union fait la force, utrzymujecie się więc tylko gromadą. Rozdzieleni zginęlibyście pod brzemieniem własnéj bezsilności. Mimo to wszystko, mimo różnicy dróg i celów, mimo rozdziału i kolizyi, gotowi jesteśmy sądzić, że są pewne punkta na których się spotykamy. Nie możemy w żaden sposób zrzec się tej myśli, że macie dobre chęci. I owszem przypuszczamy raczéj, że tak jak my pragniecie dobra ogółu i chcecie mu służyć. Z drugiéj jednak strony widzimy, że was siły opuściły, jesteście styrani pracą i wiekiem, wzrok wasz się stępił na widoki nowe, zmysł stracił poczucie nowych potrzeb, leniwa myśl pozbawiona życia, kręci się tylko w kółku dawnych celów, a świeżych rozpoznać nie umie. Nie grzeszycie więc może tyle przez złe chęci, ile przez naturalną niemoc. Całe nieszczęście w tém, że przeciągnąwszy swój zawód zbyt długo, obok strat zyskaliście jeszcze wadę nałogu przewodniczenia innym. To was w każdym razie nie tyle broni, ile szkodliwymi i nieużytecznymi czyni. Ustąpcie więc z drogi wszyscy, którzy ją tylko zawalać możecie, inni dopędzajcie tych, którzy prędzéj od Was biegną. Próżne są wasze wołania, że młodość wyrzekłszy się szacunku dla starszych, pędzi w szalonych skokach. Każdy jéj błąd jest ojcem nowéj prawdy, gdy tymczasem wasza ostygła i wyczerpana dusza może wydzielać z siebie tylko zarodki śmierci. Bo o cóż najbardziéj chodzić powinno każdemu, przyjmującemu na siebie obowiązek przewodniczenia drugim w sferze ducha? Naturalnie, jeżeli tu mamy na myśli swoje społeczeństwo, każdy starać się powinien przedewszystkiem o wywołanie w ogóle jak naj-