Strona:PL Ściskała - Ostatni mnich w Orłowej.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Konie, kłute ostrogami, stękają i wierzgają z bólu, zdyszane, spocone pędzą na oślep — byle naprzód, byle prędzej.
Już blizko wieczór. Słońce chyli się ku ziemi. Niebo na zachodzie całe zaczerwienione, jak gdyby się tam krew mnichów zabitych odbijała. W całej naturze cisza. Jak przed burzą. Słychać tylko tętent kopyt końskich, sapanie ciężkie zwierząt, czasami przekleństwo któregoś z jeźdźców, jeżeli koń źle stąpił lub się potknął. Więcej nic. Ale gdybyś spojrzał na jeźdźca którego, przeląkłbyś się tych oczu, nabiegłych krwią od palącej żądzy mordu, rzezi, zniszczenia. Wszystkich oczy utkwione tam w dal, w jeden jedyny punkt — w wieżę klasztoru orłowskiego, zakrwawioną promieniami zachodzącego słońca, wyłaniającą się już na wzgórzu z poza lasu.
To cel tej szalonej, piekielnej jazdy.
Z każdą minutą rośnie wieża przed oczyma jeźdźców. Jej kontury coraz silniejsze, wyraźniejsze. Wyłaniają się już nawet budynki klasztorne — baszty i mur podłużny. Wszystko piękne, wprost majestatyczne, ozłocone dziwnem, tem niepojętem wyniosłem pięknem — po raz ostatni.
Za chwilę zamiast piękna — zniszczenie, ogień, śmierć...